Jestem tu i teraz
No i to zadziałało jak magiczne zaklęcie. Natychmiast mój balonik świadomości powracał z góry do pokoju w którym siedziałam. Wow kurcze !
I tak zaczęła się zabawa :)
Hipnanogi wyprowadzały mnie z pokoju w nieświadomość a ja wracałam z powrotem przez magiczne tu i teraz. I tak w kółko obraz - powrót- obraz- powrót...... To zaskutkowało tym, że utrzymałam świadomość przez całą medytację.
Teraz zbiorówka ( medytacje 30 minut)
niedziela - 14 obrazów
poniedziałek - 23 obrazy
wtorek - 20 obrazów
środa - 21 obrazów
czwartek - 20 obrazów
We wtorek pomiędzy obrazami trafiła mi się wizja. Od razu wyczułam , że to jest coś innego niż hipnagogi. W hipnagogach nie uczestniczę , są jakby wewnątrz mnie na wysokości czoła, a gdy pojawiła się wizja od razu zrozumiałam , że to jest to. Uczestniczyłam w niej, była jakaś czystsza (klarowniejsza) w widoku) i była jakby przede mną , trudno to wytłumaczyć, ale jej "lokalizacja" była zupełnie inna niż obrazu hipnogagogicznego.
Nagle znalazłam się w jakimś innym miejscu. Panuje półmrok, na pewno jest noc, mam wrażenie, że palą się jakieś pochodnie. Idę do przodu , widzę dwóch strażników w hełmach z włóczniami, strzegą jakiegoś wejścia. Gdy się do nich zbliżam, bez słowa , przesuwają się na boki, umożliwiając mi wejście to jakiegoś pomieszczenia. Idę dalej prosto, widzę siedzących ludzi przed czymś - coś mi podpowiada, że za nimi to grób Jezusa. Ludzi jest około dziesięciu, siedzą w ławkach albo na krzesłach. Powtarza się sytuacja ze strażnikami, jak mnie zauważają , bez słowa wszyscy jednocześnie wstają i stają na bokach, podchodzę do grobu... i klops w tym momencie z małą euforią zdaję sobie sprawę , że to jest wizja no i wyszłam z transu, nie udało mi się w niego już ponownie wejść i zobaczyć co będzie dalej.
Tymczasem w nocy sobie "podróżuję" , tradycyjnie ja spałam wtedy a znajomy medytował. Powędrowałam do niego, wyciągnęłam rękę pomagając mu tym wstać, a jego ciało fizyczne zostało w łóżku. Wyszliśmy z mieszkania i poszliśmy na cmentarz na grób jego pradziadka, prababci i dziadka, była noc kiedy tam dotarliśmy, pełno było wiązanek ustawionych jakby kogoś pochowano. Zobaczyliśmy tabliczkę, a na tabliczce było jego imię i nazwisko. Po przeczytaniu spojrzeliśmy się na siebie i coś nas porwało do góry. Lecieliśmy cały czas w niebo, aż dotarliśmy do miejsca gdzie był Budda. Podszedł do nas, uśmiechnął się, usiedliśmy jak do medytacji w kółku. Złapaliśmy się we trójkę za dłonie i medytowaliśmy. Po pewnym czasie w środku kółka jakie utworzyliśmy wyrosło piękne drzewo, Budda powiedział:
Wiara czyni cuda dbajcie o nią a drzewo nie zwiędnie ,to jest symbol miłości do Stwórcy.
Po czym Budda zniknął, znajomy udał się do miejsca, gdzie ja nie mam wstępu a ja wróciłam do siebie. Co noc podróżujemy tylko tego nie pamiętamy. Myślę , że przyjedzie czas gdy będę świadoma swoich wędrówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz