Przychodzi do mnie prostota życia, o czym już nie raz pisałam. Ta prostota wchodzi też w codzienne medytacje. Na ten czas odrzuciłam wszelkie sesje prowadzone i te z określonymi wibracjami. Jakoś doszło do mnie, że nie mają one jakiegoś większego znaczenia w prawdziwym odkrywaniu siebie.
Mentalnie przygotowałam się na totalną prościznę o niebywałej mocy - medytację oddechową. Kurczę, wciąż szukamy i stosujemy różne sztuczki by dokonać wielkiego wow w swoim umyśle, a najlepsze narzędzie mamy w sobie. Przy okazji mocno polecam książkę " Joga oddechu" Gupty. Zapiski TUTAJ
To jest droga dla tych który chcą osiągnąć wolność umysłu. Dla tych którzy są gotowi zmierzyć się ze swoimi słabościami i z tym co jest ukryte w ich mroku. Oddech jak woda w powodzi podrywa wszystko to co w nas jest, zastygłe, zapieczone od lat. Wszystko to co misternie chowaliśmy w naszej podświadomości. Podmuchy oddechowe niosą to wszystko do świadomego umysłu by się z tym zmierzyć...
Ten tydzień to 3,75 oddechów na minutę, wdech-wstrzymanie-wydech. Przypuszczam, że im bardziej będę schodzić w oddechach to będę potrzebować więcej czasu by organizm dostosował się bez wysiłku do narzuconego rytmu.
I przyszła miękkość ciała i ducha....
Przyszła miękkość... gdy ciało jakby było bez bez kości i stawów rozpływa się w otaczającej rzeczywistości wtapiając się w nie bez śladu swoich granic, a umysł miękki jak aksamit wydala z siebie emocje, które łączą się łzami w Teraz.
Cichy płacz niby bez powodu, za mijającym życiem, za bliskimi ludźmi których już nie ma. Od tak zupełnie, po prostu łzy za przemijaniem nas samych i tego co nas otacza. Przychodzi ta świadomość nietrwałości życia a z drugiej strony tego, że nic nie stoi w miejscu. Nie da się chwycić żadnej chwili i zatrzymać w dłoni... Nie da się zatrzymać życia które wciąż płynie z nami czy bez nas...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz