Dawno nie pisałam co u mnie. Tak szczerze mówiąc odechciało mi się :). Po wyczerpaniu myślowym , gdy przecież tak długi czas miotały mną najróżniejsze emocje , teraz panuje spokój choć jednocześnie czuję się zmęczona. Czuję się jak po wygranej walce , szczęśliwa, ale słaba. Przypomniało mi się teraz porównanie naszego umysłu do szklanki brudnej wody. Gdy siadamy do medytacji szarpią nas miliony myśli, a my chcąc się ich pozbyć , myślimy jak się ich pozbyć i pojawia się błędne koło. Gdy w miarę praktyki one odchodzą to tak jakby były tym brudem w szklance wody, w miarę upływu czasu myśli-brudy opadają na dno, woda się uspokaja i zostaje tylko czysta ciecz - nasz czysty umysł. To jest taki łaskawy stan , jakbyśmy byli zanurzeni w morzu czystej energii, bez myśli, bez ludzi, bez przedmiotów. Potrafimy być wtedy ze sobą. Gdy cały ziemski brud opada - docieramy do samych siebie. Często mam teraz tak zupełnie na co dzień. To jest taka harmonia samej mnie , że wyraźnie wyczuwam tą granicę stanu spokoju a całym zawirowaniem wokoło, czuję bardzo wyraźnie ten chaos, ale potrafię też już się od niego oddzielić, umiem nie wchodzić w jego strefę , ale żyć obok. Mam takie wrażenie jakbym medytowała żyjąc w dzień , a nie tylko podczas wieczornych sesji. Być może jest to spowodowane przewagą fal mózgowych alfa , które zaczynają występować częściej w normalnej aktywności niż fale beta.
Noce są ostatnio też spokojnie, choć już potrafię odróżnić , kiedy mnie coś dręczyło. Co noc wstawiam po aniele w narożniki pokoju i "wytwarzam " sieć ochrony niczym kopułę światła.
Doznania też się zmieniają, przybywa tych ciemno-szarych smug i nie rozpracowałam do tej pory co to jest, czy to jakaś powietrzna aura czy jakieś duchy. Palenie w trzecim oku przechodzi na doznania chłodu i spływu energii pod skórą co daje się odczuć jak spływające krople po szybie. Jest to dosyć niesamowite i niezwykłe. Czasem mam wrażenie , że tam nieustannie energia wypala kanał dla jej większego przepływu.
Panuje we mnie od niedawna jakaś wewnętrzna akceptacja stanu zmian i przemian ciała i psychiki. Przestałam walczyć. Przestałam się bać. Zaakceptowanie procesu i poddanie się niemu przyniósł spokój. Jakby jakiś głos we mnie mówił, nie siłuj się z tym. Tak jakbym do tej pory była dzikim mustangiem pełnym sprzeczności i obaw. Teraz nie ma emocji, walki. Jest CISZA. Ujarzmiłam się.
Zazdroszcze tego wewnetrznego spokoju. Nawet bardzo :/
OdpowiedzUsuńSpokoju trzeba szukać w sobie , a nie na zewnątrz czy patrząc w niebo. Jest bliżej niż nam się zdaje.
OdpowiedzUsuńCudownie :) Patrząc na całą Twoją podróż, osiągnęłaś niesamowicie dużo :) Jesteś moją inspiracją :)
OdpowiedzUsuńOj tam :) Droga rozwoju się nie kończy...
Usuń