Były u mnie różne okresy od zaczęcia przygody z medytacją. Euforia , zachwyt, potem kopanie w głowie i sprzątanie emocjonalnego bólu. Do tego doszły hece z ciałem fizycznym, gdy ono żyło sobie swoim życiem, wywołując zamieszanie serwując bóle, ciągnięcia, piski, szarpania, fale zimna i gorąca. Potem to gdzieś zaczęło się wyciszać , jakby usnęło sobie cichutko pozwalając mi tym samym powrócić do jako takiej normalności.
No i chyba ten czas minął i ono się znowu budzi z większą siłą niż wtedy. Jej zapoczątkowanie rozpoczęło się po dziwnej medytacji w ubiegłym tygodniu. Jak zwykle usiadłam sobie wieczorem, w tej samej pozycji wykonując te same "rytuały". Po kilku minutach siedzenia w półmroku, gdzieś nad głową ciemna przestrzeń rozświetliła się . Spłynęło na mnie srebrne światło i otoczyło całą sylwetkę. Nie była to jakaś wizja w przestrzeni, tak jak kiedyś tamte projekcje. To było tak jak siedziałam fizycznie. Widziałam to światło wokół siebie jakbym była nim otulona , a przecież miałam zamknięte oczy. Nie był to sen na pewno. Do wizji podchodzę zupełnie inaczej jak kiedyś , kiedy byłam jeszcze zieloną gąską i łykałam wszystko co widzę jak mały pelikan myśląc, że to jest to, co myślę. Dlatego teraz jestem uważna.
Potem wszystko "zgasło". Nie było żadnych głosów ani postaci, tylko srebrne światło. Na drugi dzień po tym moje ciało chyba się obudziło. Zaczął się potężny pisk w głowie po prawej stronie o bardzo wysokiej częstotliwości, "kopanie" kanału w prawym uchu jest coraz silniejsze i głębsze. Do tego mrowi głowa, jest nacisk na czaszkę od góry a jak śpię, to po ciele przepływają delikatne prądy. Ciekawe jest z czym teraz będę musiała się zmierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz