Przyszło zespolenie. Dzielenie życia na etapy i dnia na fazy stały się niemym wspomnieniem. Emocjonalna sinusoida i oczekiwanie na kolejne wzloty i upadki wypłyciła życiową linię. Doły i góry powodowały nie tylko psychiczną nerwówkę , ale i niemożność łatwego dostosowania się do kolejnej zmienności. Nie można być w równowadze gdy w kółko wdrapujemy się na pagórki a potem spadamy w dolinę, mamy zadyszkę i znowu rozpoczynamy wdrapywanie na wzniesienie, łapiąc ostatni ciężki oddech na jego szczycie.
Życie nie musi być jak slogan, że składa się ze wzlotów i upadków. Życie może być życiem z jednostajną linią tego co się wydarza. Bez zadyszek i bez parcia.
Wieczorna medytacja nie jest już wielkim wydarzeniem. Nie jest już przedstawieniem , podczas tylko jego trwania staję się wolna i harmonijna. Już nie jest to jak otwarcie drzwi do swojego umysłu, które potem zamykam gdy na koniec gaszę świece. Nie jest dla mnie osobnym rytuałem, podczas którego chcę być taka jak w poradnikach dla obudzonych. Nie otwieram już i nie zamykam drzwi by tylko wtedy stać się częścią Całości.
Nie muszę tego robić. 20 minutowa medytacja z czasem stała się godzinna , potem dwugodzinną, zaczęła wypełniać powoli cały dzień. Medytacyjny zasiew myśli wypuścił nowe, świeże plony, które jak grzyby po deszczu wypełniły moją życiową przestrzeń. Pielęgnowane obserwacją bez oceny, odwdzięczają się poprzez danie mi możliwości zrozumienia zwykłego bycia codziennego dnia bez fajerwerków i nadmiernych emocji.
Życie stało się medytacją….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz