Translator

Polub mnie :)

Szukaj na tym blogu

wtorek, 24 października 2023

Zejście do siebie, w siebie.

 Dawno nie pisałam co u mnie, poprzednie lata obfitowały w szaleństwa energetyczne i poszukiwania samej siebie w życiowym biegu. Stosy przeczytanych książek, godziny, tygodnie medytacyjne i gonitwa za nowymi doświadczeniami duchowymi doprowadziła mnie w końcu do psychicznej zadyszki.

Zadałam sobie pytanie gdzie gonisz kobieto i czego ty właściwie chcesz ? No i zaczęłam się śmiać z samej siebie, mój wewnętrzny pociąg donikąd zaczął powoli zwalniać. Jak dobrze, móc  już nic nie musieć a zacząć się bawić ze sobą i smakować siebie na nowo. 

Uważność życia, o którym piszą wszystkie mądre książki o rozwoju duchowym wydawała się kiedyś zbyt prosta w realizacji by mogło to przynieść nową świeżość w drodze do siebie. Uważność życia tylko tyle ? A jednak wdrożenie uważności nie było łatwe, coś tak z pozoru prostego okazało się nadzwyczaj trudne. Umysł skakał jak małpa w przód i w tył i za nic w świecie nie chciał być świadomie tu i teraz. No więc tak sobie razem skakaliśmy raz tu raz tam :)

Uważność przyszła zupełnie sama wraz z pełnym poddaniem się otaczającej rzeczywistości. Gdy nie ma wewnętrznego ścisku zaczęły pojawiać się nowe spostrzeżenia i jak grzyby po deszczu wyrastać poczucie  bycia na życiowej fali bez hamulca i zrozumienie niestałości życia. To jak otwieranie głowy na nowe rzeczy. To jak otwieranie kolejnych, nowych drzwi do tego co do tej pory było niedostępne. 

Teraz nadeszła jesień i ciemne dni, które jak co roku powodowało we mnie fale przygnębienia. Ale już nie teraz, teraz jest pojednanie i płynięcie z jesienią , zimą , wiosną czy latem. Poczucie upływającego czasu absolutnie się zmieniło. 

Obecna pora sprzyja różnym przemyśleniom. Można zanurzyć się w sobie i poobserwować co mamy sobie do powiedzenia. Ja tak siadam, tak zwyczajnie bez oczekiwań. Obserwuję co wyrabia moje od 10 lat wibrujące czoło, nasłuchuję co wysyła moje ciało, oglądam za zamkniętymi oczami kolory i punkty świetlne. Kiedyś tyle się działo, było tyle wizji, różnych spotkań gdzieś w astralu, przygód i zgłębiania kolejnych technik medytacyjnych. Potem nastał spokój, może celowo po to bym nie poświęcała temu tyle uwagi a zauważyła coś zupełnie innego. Zejście do siebie, w siebie. Zakorzenienie się w sercu. Wypuszczenie z serca korzeni w ciało, by miłość oplotła mnie w całości. By czuć to na co dzień, bez udawania, by promieniować tym, tak po prostu w otaczający świat. By móc teraz widzieć w ludziach pod skafandrem fizyczności tą wieczną cząstkę egzystencji, która prowadzi nas do Domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj