Znowu przychodzą nowe odczucia. Bycia – nie bycia. W głowie majaczą dwa słowa: bezkres – bezczas. Przychodzi coś dziwnego. Wychodzenie poza formę i poza czas. Bycie nigdzie, ale i bycie wszędzie. Rozpuszczają się granice świadomości i ciała fizycznego. W głowie znowu gra muzyka, choć nie zawsze. Gdy gra jest to melodia z krótką sekwencją dźwiękową, która w kółko się powtarza, jaka fala na morzu – przypływa i odpływa. Jest to niezwykle kojące, czego nie da się opisać słowami, wtedy nie potrzebuję żadnej muzyki z zewnątrz. Może tak gra w kosmosie ? Może my wszyscy w nim jesteśmy, tylko nasze ograniczone umysły i kurczliwe trzymanie się formy skazuje nas na niepowodzenie zrozumienia istoty egzystencji tak w ogóle, nie tylko w tej chwili. Kto wie, gdybyśmy poszerzyli nasze horyzonty wszystko wydałoby się jasne i zrozumiałe.
Gdy tak siedzę przy komputerze mając słuchawki w uszach, mąż pyta , co robisz ? Słucham muzyki, no ale słuchawki nie są podłączone do komputera. Hmmm no tak ;) Nie próbuję nikogo nawracać ani przekabacać na to by zaczął próbować rozumieć świat czy medytować. Jemu też nie tłumaczę co się dzieje w mojej głowie, nie sądzę by zrozumiał. Gdy nie gra , to dźwięczy mi w głowie coś, co przypomina nieznośny pisk.
W snach przychodzą dziwne rzeczy. Czasem śni mi się aura wokół ludzi, któregoś razu przestrzeń w moim umyśle który nie był niczym ograniczony został wypełniony energią jezusową. Nie było głosów ani postaci, lecz sama energia. Czemu akurat jezusowa ? Nie wiem. Te dwa słowa zarejestrował mój umysł. Niedawno już po przebudzeniu, ale jeszcze nie otwierałam oczu, zmaterializowała się za mną jakaś postać, wtedy też przyszło słowo Jezus, choć wiedziałam, że nim nie był. Była to postać neutralna w odbiorze, dosyć pulchna, z rozłożonymi ramionami. Moją uwagę przykuły wielkie dłonie tego „kogoś” one chciały dotknąć moich pleców – mam spore bóle w odcinku lędźwiowym. Jednakże nie miałam czasu na „leczenie” bez odrobiny strachu, podniosłam się leniwie z łóżka bo był czas wstawania do pracy. To ja zdecydowałam, że nie mam ochoty na kontakt z ta postacią. Niedawno po przebudzeniu leżąc jeszcze rozmarzona obserwowałam na białym suficie kłęby kolorów, żadne z nich nie były w stagnacji – pulsowały , zmniejszały się i rozrastały. Przybierały odcienie fioletu, żółci, zieleni. Dziwne rzeczy dzieją się w mojej sypialni. Lubię to miejsce, często palę tam kadzidełka spoglądając na Buddę który stoi na parapecie .
Wracając do poczucia czasu i bezkresu. Czas jest pojęciem mocno subiektywnym. Gdy jest nam dobrze, leci szybko , gdy czegoś nie lubimy robić czas ciągnie się w nieskończoność. Czasem mam wrażenie, że można go „modelować” i wcale nie jest taki sztywny jak na zegarku – równe minuty i godziny. Gdy puszczam w sobie wszystko – czas jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika i dopiero spojrzenie na zegarek powoduje wrzucenie mnie ponownie w czasową formę. Rozmyślając nad tym natknęłam się na ten temat w książce „ Kurs cudów w praktyce”:
Czas to coś , co stworzyliśmy sami, gra, w którą zgodziliśmy się grać. Jako konwencja intelektu, czas rozszerza się i kurczy w zależności od świadomości w danym momencie.Przypomina bardziej gumę niż beton. Kiedy jesteś całkowicie w chwili teraźniejszej, w ogóle nie doświadczasz czasu.
Mieszkańcy Fidżi nie znają ani dat swojego urodzenia, ani swoich dzieci. Jakie one mają znaczenie ? Jeśli coś nie istnieje teraz, nie istnieje w ogóle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz